Co robić, kiedy nie możemy poradzić sobie z przyspieszającą rzeczywistością? Ukojeniem dla skołatanych nerwów może być odwiedzenie muzeum. Oto subiektywny przegląd kilku wystaw czasowych.
Niewidoczne. Historie warszawskich służących
Muzeum Warszawy, do 27 marca
To one najlepiej znały dziecięce zgryzoty, „narowy” każdego domownika; wiedziały o sekretach „państwa” i o tym, gdzie pójść, by najkorzystniej kupić wiktuały nie tylko przed świętami, ale też w każdy powszedni dzień. Mimo to, jak trafnie zauważyli autorzy wystawy, warszawskie służące były dotąd niewidoczne. Historycy nie poświęcali im wiele miejsca, z rzadka trafiały do rodzinnych albumów, choć przecież były wszechobecne we wspomnieniach – nie tak dawnych – tych, którzy urodzili się jeszcze przed wojną.
Tę lukę stara się wypełnić wystawa w Muzeum Warszawy, na której zgromadzono ponad 400 obiektów związanych ze służbą domową. Liczba – zwłaszcza wobec wspomnianego zapomnienia – może zaskakiwać, ale możesz mi wierzyć, w przestrzeni wystawowej zupełnie nie przytłacza. Układ ekspozycji odzwierciedla drogę, jaką przebywała służąca od momentu przybycia do Warszawy, przez poszukiwanie pracy i codzienne obowiązki.
Na mapie znajdziemy zatem miejsca ważne dla tej grupy zawodowej: Wydział Kontroli Służących, Państwowy Urząd Pośrednictwa Pracy – Wydział Służby Domowej, szkołę Św. Kingi i wreszcie kościół Św. Aleksandra, gdzie bezdomne służące mogły znaleźć schronienie. Zaznaczono na niej też kantory stręczeń, bazary i targowiska, siedziby związków zawodowych.
Z magazynów wyciągnięto nie tylko fartuszki czy ogłoszenia o pracę, ale też dzwonki elektryczne, książeczki służbowe, Tekę Oszczędnych Wskazówek a nawet pas bezpieczeństwa dla osób myjących okna.
Znalazło się miejsce i na aranżację kuchni i na opowieść o stosunkach między służącymi a panami domu (tudzież paniczami) – nie brak również historii, które zakończyły się małżeństwem. Jest sekcja poświęcona roli służących w świecie reklamy, walki o godne warunki pracy, a także dzieła współczesnych artystek.
To wciągająca opowieść, której warto posłuchać.
Muzeum? A po co?
Muzeum Azji i Pacyfiku, do 11 września
Jeśli dotąd nie dotarłeś na Solec, gdzie mieści się Muzeum Azji i Pacyfiku, teraz jest najlepsza pora, by to nadrobić. Na pewno się zachwycisz. Autorzy wystawy „Muzeum? A po co?” wciągają nas w rozważania nad… brakiem, czyli tym, co sprawiło, że w europejskich – w tym polskich – muzeach – nie ma właściwie sztuki innych kontynentów. Wychodząc od pytania, co by się stało, gdyby Izabela Czartoryska w pierwszym polskim muzeum w Puławach zamiast „Damy z gronostajem” powiesiła tybetańską thankę, prowadzą nas przez kunstkamery, kolekcje Medyceuszy, zbrojownię, Pokój Interakcji, problemy współczesnego kolekcjonerstwa i wystawiennictwa, aż do Pokoju Kontemplacji.
Wystawę rozpoczynają obiekty, których historia sięga nierzadko czasów dawniejszych niż panowanie Karola Wielkiego. O pierwszych Piastach nie wspominając. Obejrzymy zarówno głowy Buddy, przepiękne muszle, kołczany (również z zatrutymi strzałami), jak i zjawiskową biżuterię (czasem tak enigmatyczną, że bez rysunków jak była noszona – brawo dla twórców wystawy! – trudno byłoby nam się w tym zorientować).
Dowiemy się, które aktywności zapoczątkowano już w okresie średniowiecza w Azji (mnie najbardziej zaskoczyły skoki na bungee) i sprawdzimy, jak mogłyby wyglądać znane obrazy – np. autoportret Anny Bilińskiej czy „Pomarańczarka” Aleksandra Gierymskiego, gdyby dorzucił im nieco orientalnego ornamentu.
Na wynos
Autorom – za pomocą prostego, ale bardzo skutecznego zabiegu – udała się rzecz jeśli nie niebywała, to na pewno wyjątkowa. A mianowicie: wystawa towarzyszy nam na długo po wyjściu z muzeum. Jak to możliwe? Przy każdej gablocie umieszczono pocztówkę – na niej czasami umieszczono obiekt z gabloty albo zdjęcie np. pokazujące proces konserwacji czy powstawania działa.
Ale cała magia dzieje się z drugiej strony: krótkie, ale bardzo treściwe teksty traktują o różnych aspektach pokazywanej kolekcji. Przykładowe tematy: „Co Medyceusze mają wspólnego z dzisiejszym muzeum?”, „Anonimowa sztuka, bezimienni autorzy”, „Sztuka a zagrożone gatunki”, „Biografia obiektu”, „Historia wielkich nazwisk czy historia popularnych gatunków i stylów?”, „Kolekcja jest dziełem sztuki”. Dzięki takiej konwencji na miejscu możemy oddać się kontemplacji dzieł sztuki, a później, w domowym zaciszu, „pigułki wiedzy” – lekkostrawne, acz wciągające – coraz bardziej rozszerzają nasze horyzonty. Mi ten pomysł bardzo odpowiada. Nie muszę dodawać, że zakładek do książek (do tego najczęściej używam pocztówek) mam na kolejnych kilkadziesiąt tytułów😉.
Wystawie towarzyszy rozbudowana strona internetowa (kliknij tu) na której oprócz kontekstów czy opisów obiektów znajdziesz bloga, podcast oraz spacerownik dla dzieci (klik) – PDF PODPIĄĆ
Ja wychodziłam zachwycona, a ponieważ wystawa trwa aż do jesieni, na pewno jeszcze tu wrócę. Tobie też gorąco polecam.
Rzeczy do zabawy. Edward Manitius i jego wytwórnia
Muzeum Warszawskiej Pragi, do 10 kwietnia
Tę wystawę łatwo przegapić, a byłaby to wielka szkoda. Bo choć kameralna, w ciekawy sposób przybliża ważną część praskiego rzemiosła, jaką była działalność branży zabawkarskiej.
Przedmiotem wystawy są rezolutne prace z założonej w 1926 roku przy Kępnej Wytwórni Zabawek i Wyrobów Zdobniczych. Prowadził ją Edward Manitius. Była to jedna z wielu firm tej branży w okolicy, ale zarazem jedna z najbardziej nowatorskich. Dowodem niech będzie fakt – przypomniany na wystawie w Muzeum Pragi – że kolorowe zwierzęta – zabawki, często pełniące zresztą funkcję schowków czy bombonierek – zaprezentowano w Nowym Jorku na Wystawie Światowej w 1939 roku.
Tak o właścicielu fabryczki mówi kuratorka wystawy Jolanta Wiśniewska:
W różnych okresach życia nazywano go przedsiębiorcą, przemysłowcem, mistrzem, profesorem. Poruszał się swobodnie w obszarach sztuki użytkowej, rzemiosła i przemysłu, branży reklamowej i ekonomii. Jego wytwórnia reprezentowała niełatwy do zaklasyfikowania model działania. Z pewnością nie była ani tradycyjnym zakładem rzemieślniczym, ani fabryką nastawioną na masową produkcję – dodaje.
Na wystawie można też obejrzeć zabawki innych twórców (w tym Zofii Stryjeńskiej i Marii Werten), zajrzeć za kulisy działania firmy Manitiusa a także projekty studentów warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Zainspirowały ich pomysły Manitiusa – wychodząc od idei tradycyjnej drewnianej drążonej zabawki czy układanek konstrukcyjnych oni stworzyli obiekty, które bawią i uczą.