Wódka to trunek, z którym – chcemy czy nie – nasz kraj jest kojarzony na całym świecie. Wiadomo, nadmiar szkodzi; wiadomo, mamy też inne walory. Ale skoro już właśnie 13 stycznia obchodzony jest Dzień Polskiej Wódki warto poznać trochę tajemnic tego „polskiego złota”?. Zapraszam.
1. By trunek mógł być oznaczony jako polska wódka, musi być produkowany z ziemniaka lub jednego z pięciu polskich zbóż – żyta, pszenicy, owsa, jęczmienia lub pszenżyta. Dodatkowo, uprawa surowców musi być prowadzona na terenie naszego kraju. Nota bene wartość tego trunku docenił jeszcze w latach 30. Pablo Picasso, który stwierdził, że „trzy niezwykłe wynalazki XX wieku to blues, kubizm i polska wódka”.
2. Koktajle na bazie wódki zaczęto pić dopiero w okresie międzywojennym. Nie mogło ich oczywiście zabraknąć na polskich transatlantykach. Do dziś w Muzeum Warszawy zachowały się shakery i karafki zaprojektowane przez słynną designerkę Julię Keilową.
3. Długo, bo przynajmniej do XVI wieku uważano, że alkohol ma właściwości lecznicze. Powstał na ten temat niejeden traktat, nie tylko na ziemiach polskich. Część z nich możesz przekartkować na interaktywnych ekranach w Muzeum Polskiej Wódki (gdzie 13 stycznia, wyjątkowo, wejdziesz bezpłatnie). Możesz też dorzucić rozmaite składniki (maliny, skrzydło nietoperza itp.) i przekonać się, czy taką miksturę da się wypić oraz… na jakie schorzenie pomaga.
4. W XIII wieku powstała pierwsza chrześcijańska nazwa tego wysokoprocentowego napoju
– alcol, w Polsce zaś pojawiło się określenie zapożyczone z języka łacińskiego – aqua vitae, co oznaczało „wodę życia”. Nazwa ta, przy szybkiej wymowie, została przekręcona w „okowitę”. W XV wieku, słowo „wódka” uznano za zdrobnienie „wody” i używano do określenia małych zbiorników wodnych. Aby zyskało ono swoje dzisiejsze znaczenie, musiało upłynąć trochę czasu. W XVI wieku powstała polska, rodzima nazwa, określająca „wodę ognistą” – gorzałka od czasownika „gorzyć”, czyli palić.
5. O tym, że wódka, a dokładniej – jej zbyt ochocze spożywanie – bywałe źródłem kłopotów, wiemy w Polsce nie od dziś. To zdjęcie amatora wódki z lat 60. „odpoczywającego” na ulicy Królewskiej w Warszawie.
Trochę później najwięksi stołeczni miłośnicy wyskokowych trunków wpadli na pomysł, żeby ułatwić sobie trudne życie tułaczy od baru do baru i… zadaszyć odcinek Traktu Królewskiego, przynajmniej na odcinku Nowego Światu. Nazywano to wówczas „Szlakiem” albo pisanym właśnie tak: „Traktem”. O koncepcji dyskutowano (oczywiście filtrując ją, miejmy nadzieję, przez poczucie humoru) w kultowych lokalach: U Marcinka, SPATIF-ie czy w „Kameralnej” na Foksal. Pisał o tym nie raz m.in. Zbigniew Jerzyna czy Marek Nowakowski.
6. A skoro o kultowych miejscach mowa, nie sposób nie wspomnieć o SPATIF-ie. Jego bywalcami w PRL-u była cała artystyczna i literacka śmietanka naszego kraju. Po mieście wciąż krąży anegdota mówiąca o tym, jak to Jan Himilsbach po kilku głębszych zagląda to SPATIF-u i wrzeszczy na całe gardło „Inteligencja wypierdalać”. Na co podnosi się Gustaw Holoubek, zapina marynarkę i mówi „Nie wiem, jak Państwo, ale ja będę wypierdalał”. Po czym z honorem opuszcza lokal.
Dziś do SPATIF-u można wejść od Mokotowskiej albo od alej Ujazdowskich – siedząc w ogródku na podwórku starych kamienic można poczuć się prawie jak w II RP.
7. Choroba alkoholowa trapiła niejednego polskiego artystę. Ba, część z nich deklarowała, że spora część jej twórczości powstała pod wpływem wyskokowych trunków. Dość wymienić Stanisława Ignacego Witkiewicza, Marka Hłaskę czy Rafała Wojaczka. Do niewylewających za kołnierz, oględnie mówiąc, należał też Zdzisław Maklakiewicz. Do legendy przeszły jego anegdoty, w tym ta, w której wyłożył swoją życiową filozofię.
Pyta mnie mamusia: „Zdzisiu, a co wy w tym teatrze właściwie robicie?” To ja tłumaczę mamusi: „Mamusiu! Przychodzimy rano na 10.00, od razu piwo, a o 12.00 na przerwie wódka, rozbieramy się do golasa i orgie, pijaństwo – tak do szóstej, potem trzeźwiejemy, gramy przedstawienie do 22.00, znowu wszyscy do golasa, wóda i seks zbiorowy, panie z panami, potem panie z paniami, panowie z panami i wszyscy razem, i wóda do rana, potem do domu, prysznic i na 10.00 na próbę… piwo o 12.00, wóda, do golasa i seks…” Mama (przerażona): „Zdzisiu! Dziecko drogie! I tak przez cały tydzień?” A ja: „Nie, no co też mama – w poniedziałek mamy wolne”.
Ulubieniec kinomanów cierpiał na chorobę alkoholową.
8. Czytając o polskiej wódce raczej prędzej niż później natkniesz się na określenie „propinacja”. Chodzi o wyłączne prawo właściciela dóbr ziemskich do produkcji i sprzedaży alkoholu w obrębie jego dóbr oraz przywilej do sprowadzania tych wyrobów z innych miast i czerpania z tego tytułu dochodów. Karczmy (tylko tam wolno było sprzedawać gorzałkę) prowadzili najemcy – arendarze. W tej dziedzinie gospodarki wyspecjalizowali się w dawnej Rzeczpospolitej Żydzi.
9. Do najbardziej znanych (i uznanych) producentów wódki w Polsce należała lwowska fabryka J. A. Baczewski założona w 1782 roku. Jedną z metod dotarcia do potencjalnych klientów – tak w kraju, jak i za granicą, był udział w wystawach przemysłowych albo – rzadziej – branżowych. Po jednej z nich, w Wiedniu w 1904, gdzie uczestnicy mogą zobaczyć wieżę z ponad 5 tysięcy butelek, Leopold Baczewski otrzymał od cesarza Franciszka Józefa tytuł szlachecki z herbem.
A to już zdjęcie z innej z wystaw:
10. Produkowane przez fabrykę J.A. Baczewski trunki niekiedy zamawiano na uroczystości o charakterze, po którym nie spodziewalibyśmy się chyba obecności alkoholu. Jedna z nich odbyła się w londyńskim ratuszu, gdzie w obecności księcia Walii (następcy tronu) opijano założenie… szpitala im. Króla Jerzego. Ciekawe, czy leczono w nim też z alkoholizmu;).
Od pewnego czasu Warszawa ma dwa muzea poświęcone wódce: jedno na Wierzbowej, drugie – Muzeum Polskiej Wódki – w Centrum Praskim Koneser.