Co zobaczyć w lipcu w Warszawie? Jeśli chodzi o wystawy, wybór jest ogromny, choć poziom – nierówny. Gdzie się zatem wybrać, żeby nie żałować? Oto subiektywny przegląd kilku wystaw czasowych i miejsc, które być może dotąd nie znalazły się na Twojej drodze.
Od kuchni. Żydowska kultura kulinarna
Muzeum Polin, do 12 grudnia
Z tej wystawy trudno wyjść. I to nie tylko dlatego, że jest bardzo rozległa. Również dlatego, że w niezwykle wciągający, chciałoby się powiedzieć, smakowity sposób opowiada o żydowskiej kuchni. Temat potraktowano kompleksowo, co wcale nie znaczy, że utoniemy w nadmiarze tropów. Odpowiedzialni za stronę wizualną projektanci zadbali o to, by informacje, powiedzmy, praktyczne, przedstawić w czytelnej, graficznej formie. Dzięki temu nawet średnio zainteresowany tematem bez trudu zapamięta, jakie owoce czy warzywa pojawiły się w kuchni poszczególnych diaspor i gdzie; jakich świąt spodziewać się w jakiej porze roku i „z czym to się je”.
Wystawa oscyluje pomiędzy czasami biblijnymi, kiedy stanowione były prawa, również dotyczące jedzenia, obowiązujące do dziś; a współczesnością. Porusza też zresztą kwestie adaptacji dawnych reguł do obecnych trendów, mód czy… alergii. Pokazuje rodziny polskich-żydowskich emigrantów, które z powodzeniem działają w sektorze gastronomicznym w Stanach Zjednoczonych czy Kanadzie, przytacza związane z kulinariami wspomnienia, wreszcie – wydobywa na światło dzienne wspaniałe obiekty, na co dzień przechowywane w muzealnych magazynach.
Są to nie tylko sederowe talerze (w zależności od tego, czy pochodzące z domów Żydów sefardyjskich czy aszkenazyjskich – bez lub z przegródkami) czy kubeczki kiduszowe (do toastów przy ważnych wydarzeniach), ale też m.in. filiżanki z portretami dziadków Juliana Tuwima czy emblematem Klubu Sportowego Hasmonea.
Ciekawym zabiegiem jest wstawienie w przestrzeń wystawy intrygujących dzieł współczesnej artystki Anny Królikiewicz . Raz będą do wielkie chałki, innym – fiolki mające przywodzić na myśl… wieżowce (albo drinki stojące na stole), ale mi najbardziej przypadł do gustu stół z nogami „z różnych parafii”.
Całości towarzyszy bogaty program towarzyszący i publikacja. Nie przegap!
Zbigniew Lengren. Humorysta
Lengrenówka, ul. Brzozowa 6/8
Na otwarcie tego miejsca czekaliśmy długo. Jeden z wielu położonych między Wisłą a ulicą Brzozową spichlerzy przez kilkadziesiąt lat był domem i miejscem pracy Zbigniewa Lengrena. Malowniczo położony tuż obok Gnojnej Góry, minutkę drogi od Rynku Starego Miasta, stał się teraz częścią Muzeum Karykatury.
Pierwsza wystawa traktuje właśnie o Zbigniewie Lengrenie – rysowniku, którego ilustracje czy to z Przekroju czy książek o doktorze Dolittle towarzyszyły zapewne od dzieciństwa nie tylko mnie. Kameralna, zlokalizowana w przestrzeni niższej kondygnacji budynku wystawa dobrze prezentuje to, co najważniejsze: ilustracje (w naturalnej, najczęściej skali), żarty rysunkowe a także cytaty, w których Zbigniew Lengren tłumaczy, jak postrzega swoją rolę i swoją pracę.
Za złotówkę, którą zapłacimy za wstęp, dostaniemy nie tylko solidną dawkę zdrowego (u)śmiechu, ale też unikatowe widoki. W końcu nie co dzień możemy spoglądać na Stare Miasto czy Wisłę z takiej perspektywy.
Przez całe wakacje Muzeum Karykatury proponuje też spacery tematyczne między swoją siedzibą na Koziej a Lengrenówką. Ja byłam na przechadzce szlakiem drzew, z Warszawskim Dendrologiem i nie ukrywam, bardzo dobrze się bawiłam (a wybrałam się, bo przyroda nie jest moją mocną stroną). Kolejne tematy to ptaki, literatury i tropy queer (odpowiednio: 24.07, 7 i 21.08).
Jest też coś dla dorosłych, którzy chcą nauczyć się rysować. Ja w tym temacie mam dość traumatyczne wspomnienia: w liceum poszłam na stosowne zajęcia i już na drugim spotkaniu prowadzący tak wysoko ocenił moje możliwości, że kazał mi być… modelką. Do rysowania nigdy więcej nie podeszłam. Ale kto wie, co da tygodnie pod Lengrenówką odbywają się Otwarte Plenerki czyli warsztaty rysunkowe prowadzone przez studentów ASP. 17 lipca tematem będą rośliny, a 31 lipca – architektura. Start o 13.00, wstęp wolny.
Mazowiecki Instytut Kultury
ul. Elektoralna
To miejsce, choć funkcjonuje na mapie Warszawy nie od dziś, nie jest chyba powszechnie rozpoznawane. Czas to zmienić, bo na Elektoralnej, w dawnym szpitalu Św. Ducha (gdzie w XVIII wieku działała renomowana fabryka powozów Dangla) dzieje się dużo dobrego.
Odrestaurowany gmach z wdziękiem łączy klasycyzm z socrealizmem. Ten drugi można zobaczyć już w hallu, udekorowanym panneaux przedstawiającymi m.in. budowę stacji kolejowej. Do tego wystroju zręcznie nawiązał obecny gospodarz budynku, wypełniając go mebelkami przywołującymi lata 50. i 60.
Oprócz przestronnych sal wykładowych i koncertowych a także pięknej sali baletowej z tarasem wychodzącym na ulicę, jest tu też prawdziwa perełka, ukrywająca się pod nazwą „Czytelnia słów i dźwięków Elektra”. To miejsce dla wielbicieli płyt winylowych, na których czekają gramofony do odsłuchu oraz pokaźna kolekcja płyt, głównie z polską muzyką. Gatunki? W dużej mierze jazz, folk, funk i alternatywa. Są tu i limitowane edycje i legendarne serie wydawnicze (Polish Jazz, Biały Kruk Czarnego Krążka), a także test-pressy wielu wartościowych albumów. Kolekcję winyli uzupełnia zbiór… kaset magnetofonowych.
Dwupiętrowe, przyjaźnie wyposażone wnętrze zachęca też do spotkania z książką lub pracy w skupieniu. Na miejscu jest wszystko: współczesny księgozbiór, na który składają się albumy, katalogi wystaw, artbooki i powieści graficzne, książki dla dzieci, varsaviana, mazoviana; stanowiska do pracy, a także ekspres do kawy.
Dużym atutem MIK-u jest to, że wszystkie pomieszczenia dostępne są dla osób niepełnosprawnych, tak ruchowo, jak i słuchowo czy wzrokowo. A o dużej świadomości zmieniających się potrzeb odbiorców świadczy fakt, że na 1. piętrze urządzono swego rodzaju azyl. Tu można się wyciszyć, oddać medytacji czy rozmyślaniom, czemu służy namiot i duża ilość roślin. Wielkie brawa dla pomysłodawców!
A już 23 lipca o 10.30 (tak, by nie paść ofiarę ewentualnych upałów) wspólnie z MIK zapraszam na spacer „Sąsiadki” poświęcony żydowskim sąsiadkom gmachu przy Elektoralnej. Start pod Zachętą, na pl. Małachowskiego, wstęp wolny.
Plany na przyszłość
Pawilon Architektury Zodiak
Tegoroczna edycja wystawy „Plany na przyszłość” przynosi duże rozczarowanie. W odróżnieniu od lat ubiegłych brak na niej wizjonerskich, czasem nawet nieco fantastycznych koncepcji, które mogłyby odmienić wizerunek miasta. W zamian mamy szereg projektów „ze sztancy”, budzących zaniepokojenie poziomem tak projektantów, jak i, niestety, kuratorów ekspozycji. Czyżby faktycznie tak miała w najbliższej przyszłości wyglądać Warszawa? Oby nie.
Do aranżacji wystawy wykorzystany system PPS czyli kartonowych przegród wymyślonych przez japońskiego architekta Shigeru Bana do budowy w miejscach katastrof. Ten sam, który od marca służył ukraińskim uchodźcom w Chełmie, a potem m.in. w Słupsku i Starogardzie Gdańskim.
Projekty ułożono dzielnicami, jako wstęp w każdym przypadku skrótowo opisując położenie każdej z nich i przeważający typ zabudowy. Najwyraźniej odbiorcami mają być (niepotrzebne skreślić) a. świeżo upieczeni warszawiacy b. warszawiacy nieruszający się poza własny ogródek c. osoby, które eksplorację miasta zakończyły dobre dwie dekady temu. Czemu? „Ursynów uchodzi za sypialnię Warszawy”. Serio? Taka uwaga obroniłaby się pewnie w latach dwutysięcznych, ale dzisiaj? Byłoby trudno.
Jednak przyjmując, że wystawa ma edukować na poziomie podstawowym, umieszczanie opisu Mokotowa, a tuż obok na tej samej planszy realizacji z terenu Wilanowa (takie kwiatki powtarzają się też przy innych dzielnicach) zakrawa na kpinę, a w najlepszym razie – brak pomyślunku.
Na jakie projekty warto zwrócić uwagę? Moją uwagę przyciągnęło ochockie Centrum Aktywności Międzypokoleniowej, projekt zabudowy Portu Czerniakowskiego, nowy biurowiec MSZ-u oraz łaźnia publiczna dla osób bezdomnych, dość niefortunnie zestawiona z pompierską (choć efektowną) neorenesansową kamienicą przy ul. Fredry.