„Naprawdę, to muzeum?” – zapytała grupa, z którą autokarem objeżdżałam Warszawę dwa tygodnie temu, patrząc na długaśną kolejkę przez Muzeum Narodowym. Zgadza się. Otworzyła się część muzeów, a dziś znajdziesz u mnie przegląd tego, na co warto się wybrać, a co może jeszcze poczekać.
Korzenie rzeźby
Galeria Sztuki Zachęta – 3 wystawy
Niedzielny poranek, na termometrze -8 ale odczuwalna temperatura to -18. Dwadzieścia minut przed otwarciem Galerii Narodowej Zachęta atmosfera piknikowa. W kolejce stoi już prawie 60 osób (jednorazowo wpuszczanych jest 20), a wciąż dochodzą nowe. Jeśli tak ma wyglądać współczesny eskapizm, chyba nie jest najgorzej.
W tym samym czasie w Zachęcie jest kilka wystaw, choć trzeba przyznać, niektóre zajmują minumum miejsca i są czystym trybutem rocznicowym. Co nie znaczy, że nie warto na nie zajrzeć. Myślę o „ARTIBUS. Żywe Magazyny”, przypominającej początki zbiorów i kilka ważnych momentów z dziejów galerii. To zarazem dobry sposób na oczyszczenie umysłu po natłoku wrażeń podczas zwiedzania kolejnych sal.
Największą część ekspozycji zajmuje w tej chwili wystawa „Rzeźba w poszukiwaniu miejsca”, której kuratorką jest Anna Maria Leśniewska. Zanim wejdziesz, warto wczytać się w filozofię, jaka przyświecała autorce wystawy. W solidnej i dostępnej w formacie PDF publikacji towarzyszącej wystawie, A.M. Leśniewska pisze:
Rzeźba w poszukiwaniu miejsca ukazuje, jak wskutek licznych zmian formalnych i znaczeniowych zachodzących od XIX wieku do dziś szeroko rozumiana forma rzeźbiarska przeobraziła się w przestrzeń społecznego istnienia. Kluczowym wyznacznikiem wystawy stało się rozumiane w różny sposób miejsce — przede wszystkim jako przestrzeń pozostająca w ścisłej i wzajemnej relacji z dziełem rzeźbiarskim. Tekst niniejszy stanowi dopełnienie wizualnego eseju, jakim jest wystawa, która opiera się na achronologicznej narracji, a obecne na niej odwołania do przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, a także uwidocznione między nimi powiązania pozwalają przyjrzeć się dziedzictwu rzeźby, czy szerzej, sztuki przestrzeni, rozumianej jako doświadczenie kulturowe, społeczne, ale też psychologiczne i polityczne.
Wystawa jest duża, dzięki czemu nawet wybredni widzowie znajdą tu artystów, których sztuka jest im bliska. A jest z czego wybierać: swoje prace wystawiają tu artyści starszego i młodego pokolenia.
Stare i nowe
O tym, że sztuka budziła kontrowersje w każdym czasie i miejscu świadczy już grupa kobiet stojąca w hallu. To „Brzemienne” Xawerego Dunikowskiego z 1906 roku. Jedna z nich ma ułamaną rękę – to efekt ataku krewkiego krytyka sztuki, który uznał, że dla takich tematów i takiego ściągania rzeźb z piedestałów (figury są naturalnej wielkości, bez cokołów) nie ma miejsca. Ale już kawałek dalej nad głowami pojawia się instalacja Izy Tarasewicz, a o elegancką balustradę schodów oparte jest rowerowe koło (no, prawie), pozostawione tu przez Cezarego Bodzianowskiego (którego znasz być może ze zjeżdżania na walizce z warszawskiej skoczni).
Nie martw się, nie będę Ci teraz opisywać każdego jednego obiektu, ale na percepcję całości trzeba poświęcić co najmniej półtorej godziny. Nie ukrywam, że ja w takich miejscach zdaję się zwykle na wiedzę lepszych ode mnie i oddaję w ręce przewodnika.
Tak zrobiłam i tym razem, dzięki temu wysłuchałam m.in. opowieści o włocławskim rzeźbiarzu, który fantazyjnymi maskami podbił nawet Paryż, ciekawego wyjaśnienia brutalnego w swojej wymowie video Oskara Dawidzkiego czy nowymi oczyma spojrzałam na Zielniki Aliny Szapocznikow. W zależności od tego, na kogo trafisz, poznasz bliżej te lub inne prace. Gorąco Ci to polecam!
Inną część galerii zajmuje praca znanej Ci na pewno autorka „Palmy” Joanna Rajkowska. Artystka projektuje świat, w jakim będziemy żyć w hipotetycznej (oby) przyszłości. Wystawa „Rhizopolis” otwarta jest do 60 czerwca.
Bilet: 20 zł
Godziny otwarcia:
Każdy poniedziałek lutego – godz. 12-20
Wtorek – niedziela godz. 12–20
Czwartek – wstęp wolny
W hołdzie dla Marszałka
Muzeum Józefa Piłsudskiego
Do tego miejsca robiłam kilka podejść. Najpierw, prawie pół roku temu, z pompą zapraszano na wielkie otwarcie. Trwało chyba ze dwa dni, po czym całość… zamknięto. Właściwe (kolejne) otwarcie miało nastąpić 11 listopada. Znów się nie udało, ale nie wątpię, że pracownicy – podobnie jak stęsknieni wielbiciele Marszałka – czekali na to jak na szpilkach. Wreszcie 10 lutego jest, zostało otwarte, tym razem naprawdę.
Raz, jakoś w grudniu, podjechałam z ciekawości. Dzień był słoneczny, w sam raz na podziwianie bryły budynku wg koncepcji Krzysztof Jaraczewskiego, wnuka Marszałka Piłsudskiego współpracującego z Radosławem Kacprzakiem. Za projekt budowlany i wykonawczy odpowiadała pracownia PIG Architekci. Składa się ona z dwóch części – jedna, jak tłumaczył przez telefon pan w hallu swojemu kompanowi, który minął muzeum i nie zauważył to „takie bloczki z powietrzem pomiędzy”. Druga bryła jest brązowo-bura i doskonale wtapia się w otoczenie. Faktycznie można jej nie zauważyć. Po sąsiedzku są jeszcze XIX-wieczne zabudowania pomocnicze, które też są częścią muzeum (choć nie – ekspozycji) oraz dworek. Jest i pomnik Józefa Piłsudskiego siedzącego z córkami na ławeczkach.
Ale wejdźmy do środka. Wewnątrz jest przestronnie. Pierwsze wrażenie – aaale odległości! Wszędzie daleko. Niemniej estetycznie i tylko przejmująco cicho. Ale do czasu.
Zwiedza się z audioprzewodnikiem, który uruchamia się sam, w miejscu, którego dotyczą kolejne etapy narracji. To wygodne, choć czasem zawodzi. Ale nie bądźmy drobiazgowi. Zapowiadana przez recepcjonistę rampa (prowadząca dwa piętra w dół, gdzie zaczyna się ekspozycja) to tak naprawdę schody, jest ich blisko 60. Nie wiem, jaka koncepcja przyświecała architektowi, ale raczej nie miał dziecka w wózku albo osoby mniej sprawnej fizycznie. W tym tunelu akustyka jest wyśmienita: idące dziarsko trzy osoby brzmią jak horda Hunów. Strach pomyśleć, co będzie, gdy wejdzie tu więcej osób.
Łubu dubu, łubu dubu, niech nam żyje…
Wystawa jest ogromna, ale trudno się dziwić. Marszałek Piłsudski to postać, której solidne upamiętnienie zwyczajnie się należało. Pewnym problemem w poruszaniu się po ekspozycji było tylko to, że z każdą kolejną galerią (jest ich 5), ba – z każdym kolejnym podpisem pod obiektem – nogi coraz bardziej zanurzały się w spiżu. I pozłotce. Słowem: budowa pomnikowej postaci zaczęła się – bez mała – już w kołysce. Ten dydaktyzm i koturnowość jest naprawdę ciężka do zniesienia. Mimo mojej sympatii do bohatera (właśnie, śmiało można by pokazać jego życie jako awanturniczą przygodę z happy endem), czułam się jak na akademii w podstawówce.
Wizualnie najpiękniejszą częścią jest galeria Syberia (!). Cała ekspozycja jest zrobiona z rozmachem i pomyślunkiem, choć dobór eksponatów może czasem budzić zaskoczenie. Ot, przywieziono tu np. fragment muru Cytadeli (autentyczny!) zabrany z wykopalisk prowadzonych pod budowę Muzeum Historii Polski. Czy to naprawdę było konieczne? Osobiście wątpię.
Ciekawym, choć rozbijającym narrację i cokolwiek zaskakującym elementem są wstawki o powojennej historii, jakoby kontynuującej dzieło Marszałka. Nie uwiarygadniają jej niestety anonimowi bohaterowie, których możemy usłyszeć ani nie zawsze zrozumiały, przynajmniej dla mnie, dobór tematów. Zaskakują też – ale już pozytywnie – pewne cytaty (w większości – z Marszałka), które można śmiało odczytać jako ironiczną aluzję do współczesnej sytuacji politycznej. Walorem muzeum jest na pewno połączenie multimediów z tradycyjnym sposobem prezentacji obiektów, nie brak też – to urocze – drewnianych zabawek edukacyjnych dla dorosłych i dla dzieci. Cieszą się powodzeniem, sama widziałam (i korzystałam?)!
Nie brakuje akcentów humorystycznych (typu: prośba Piłsudskiego o zaliczkę na bieliznę, kiedy wybiera się z misją do Tokio w 1905) bo jest goły i bosy, czy podobna konkluzja Stefana Żeromskiego o surrealizmie marzeń o dyktaturze przez kogoś, kto ma kalesony pełne łat; ale nie wyglądają one na ściśle zamierzone. Przeważają zdecydowanie wstawki pompatyczne i tworzące z Marszałka postać bez skazy na każdym etapie działalności.
Muzeum na miarę ambicji
Oddech czuć dopiero na drugim piętrze wystawy. Tu miejsca jest więcej, a stonowana, surowa kolorystyka i aranżacja wydaje się idealnie odpowiadać charakterowi głównego bohatera: prostego druha w szarej maciejówce. Jest tu miejsce i na ciekawe plakaty z czasów wojny o granice i na ekspozycję warszawską traktującą o zamachu majowym i jego konsekwencjach.
Mało eksponowane jest życie prywatne i towarzyskie polityka; słowem niewspomniany jest międzynarodowy kontekst polityczny lat 20. i 30. kiedy dyktatury stopniowo zmieniały się w mordercze reżimy a schodząc do poziomu lokalnego – nie doszukałam się informacji o tym, że kolumny wykorzystane przez Adolfa Szyszko-Bohusza do budowy baldachimu nad wejście do wawelskiej krypty Srebrnych Dzwonów, gdzie pochowano Marszałka, pochodziły z soboru Św. Aleksandra Newskiego na placu Saskim. No ale nie można mieć wszystkiego (na raz).
Podsumowując: idź, bo na pewno wyciągniesz coś dla siebie. Nie szykuj się na jakiekolwiek dylematy i wątpliwości, to muzeum dla leniwych intelektualnie, dowiesz się wszystkiego, co zdaniem kuratorów powinieneś wiedzieć o Józefie Piłsudskim. Czy on sam lubił klakierów, w dodatku bez poczucia humoru? Pewnie organizatorzy wiedzą to najlepiej.
Bilety: 20/15 zł/os.
Godziny otwarcia:
Środa, czwartek: 10.00 – 17.00
Piątek – niedziela: 10.00 – 19.00
Środy – wstęp wolny
Dzielnicowo
Tu Muranów, Polin
Z tą wystawą mam problem. Jest tu sporo ciekawej treści, ale równie dużo banałów i przeintelektualizowanych koncepcji zupełnie niezrozumiałych dla mniej wyrobionych odbiorców.
Ciekawym zabiegiem jest zaaranżowanie mini-czytelni, w której można przejrzeć książki i publikacje traktujące o dzielnicy. Złośliwi powiedzieliby, że dobór pozycji, które się tu znalazły, jest tendencyjny, z drugiej strony – kuratorce można wybaczyć tę odrobinę autopromocji.
Zaskakuje ledwo dwuzdaniowa wzmianka o XVIII-wiecznych koszarach wołyńskich, których bryła stała tu jeszcze w czasach, gdy wznoszono pomnik Bohaterów Getta, ale widać zdecydowano się na swoisty recykling treści i prezentację już zebranych i łatwo dostępnych materiałów.
Całość opiera się na pokazywaniu historii konkretnych adresów przed i wojnie. Żeby ułatwić orientację, są on naniesione na współczesną siatkę ulic nałożoną na tę przedwojenną. To pomaga.
Historie miejsc opowiadane są zwykle przez pryzmat konkretnych postaci, choć nie wiedzieć czemu czasami źródłem opowieści jest tak poważany portal jak Wikipedia (!). Nie brakuje afiszy, arcyciekawych reklam i różnorodnej prezentacji materiałów, tak by nie narazić widza na nudę. To się udaje. Dużo mniej czytelna, przynajmniej dla mnie i dwójki towarzyszących mi innych przewodników miejskich, był pomysł nanizania tematów na oś ulicy Nalewki. Nawet nam, starym muzealnym wyjadaczom, dostrzeżenie tej aranżacji zajęło trochę czasu.
Czy warto? Owszem, również dlatego, że przy okazji można obejrzeć nową galerię stałą „Dziedzictwo”. Ja, będąc na wystawie czasowej parę miesięcy temu, nie miałam jeszcze takiej okazji.
Bilety: 20/15 zł/os.
Godziny otwarcia:
Czwartek-piątek: 10.00-16.00
Sobota-niedziela: 10.00-18.00
Czwartki wstęp wolny
Wolskie przemiany
Muzeum Woli, dostępne od 4 marca
I jeszcze wystawa, która wciąż jeszcze czeka na otwarcie: „Przemiany. Krajobraz Woli po 1989 r.” w Muzeum Woli. W odróżnieniu od mikroskopijnej, zrobionej jak dla mnie „na odczepnego”, ale poruszającej kilkanaście tematów (!) wystawie stałej – czy raczej wystawce – ta ma rozmach i przestrzeń.
Wola zmienia się w ostatnich latach w nieprawdopodobnym tempie. Budynki, które pamiętamy z dzieciństwa czy choćby sprzed paru lat, dzisiaj są już wspomnieniem. Ich miejsce zajmują wieżowce, apartamentowce (czasem z klitkami rzędu 20 metrów kwadratowych, ale wiadomo, przyjemniej mieszka się w takim apartamącie niż staroświecko brzmiącym mieszkaniu) czy place zabaw.
Na początku mały zgrzyt: w opisie wystawy przy wejściu oraz na planszach nie udało się uniknąć nawet literówek, choć napisano wyraźnie, że pracował przy nich redaktor i korektor. Słowem: niechlujstwo od progu, ale dalej; tu, gdzie zaczyna się część merytoryczna, jest już dużo lepiej.
Znalazło się miejsce i na kultowy klub „Fugazi” w nieistniejącym już Kinie W-Z i ciekawe zdjęcia pawilonu „Wenecja” (ten sam los), na Pedet i kolejne dobudówki „Czarnego Kota”. Są fragmenty reportaży sprzed lat, kiedy wozacy deliberują nad przyszłością „Dzikiego Zachodu” i czytelna prezentacja zmieniającej się przestrzeni. Jeśli tylko masz wspomnienia wiążące się z Wolą, polecam Ci tę wystawę, kiedy tylko się otworzy?.
Aha, jak ja ją obejrzałam? Zrobiłam to zaraz po otwarciu, we wrześniu i jeszcze nie miałam okazji Ci o niej opowiedzieć. Muzeum Woli, podobnie jak pozostałe oddziały Muzeum Warszawy, otwiera się na nowo 4 marca.
PS. A tu miał być jeszcze tekst o nowej galerii Muzeum Narodowego, ale reszta wyszła tak długa, że napiszę o niej następnym razem.